Coś się kończy, coś się zaczyna
Padał mocny intensywny deszcz. Za oknami grzmiało, w
pomieszczeniu znajdowała się trójka dostojnie ubranych mężczyzn. Wszyscy byli
widocznie podenerwowani. Jeden ubrany cały na czarno ciągle stukał palcami o
blat stołu, przy którym siedział, drugi w jasnych szatach ciągle się rozglądał
co chwilę popijając czerwone wino, trzeci cały czas chodził po komnacie z
widocznym grymasem niezadowolenia na twarzy.
Kolejny grzmot. Wino w lampce podskoczyło i wylało się na stół, czerwona
strużka trunku spłynęła na kant stołu, by potem opaść na ciemny aksamitny
dywan. W pomieszczeniu siedzieli kolejno Lucyfer, Bóg i Wergili. Burza uparcie
przerywała niezręczną ciszę panującą wśród mężczyzn, podsycając ich gniew. Jednak żaden nie chciał przemówić pierwszy,
cała trójka doskonale wiedziała, że nikt z nikim się nie zgadza, dla każdego
cała sytuacja była tragiczna, ale dla każdego rozwiązanie inne niż jego było po
prostu niedorzeczne. Grzmot. Książe
ciemności nie wytrzymał, uderzył zaciśniętą pięścią w stół, po czym wstał.
-Dosyć! Po prostu ich wyrżnijmy i będzie spokój! Nikt z nas
nie potrzebuje fanatyków na tym świecie!
- Po prostu jesteś zły, ponieważ moje dzieci zabijają twoje
– odpowiedział mu Bóg.
- Nie tylko moje ale i twoje! Zapamiętaj to sobie! –
krzyknął podchodząc do niego – Zresztą to nawet nie są dzieci, a ja nie mam
najmniejszej ochoty z Tobą rozmawiać! – odwrócił głowę w kierunku Wergiliego–
Po co Go tutaj zapraszałeś?! Gdyby nie on nie byłoby dzisiaj takich problemów!
- ON stworzył ten świat, logicznym jest aby uczestniczył w
tak ważnej naradzie – zaczął czarnowłosy idąc w stronę pozostałej dwójki –
Jednakże racją jest, iż głupotą było zapraszać was oboje, nie zgadzamy się co
do koncepcji i żaden z nas nie ma zamiaru ustąpić. Powstał konflikt. Bliżej mi
oczywiście do twojego pomysłu drogi Luciferro, jednakże nie chcę upodabniać się
do oprawców. Wolałbym po prostu przenieść tak zwane ‘’potwory’’ do Edenu. Tutaj
pozostaną tylko legendy, a Palladyni niech zabijają się między sobą.
- Ucieczka nie jest wyjściem! – wtrącił Pan. – Po prostu
czekajmy co dalej się zdarzy, może w końcu się opamiętają i nawr..
- Mieli kilka tysięcy lat żeby to zrobić! Dość! Wergili
oddałem Ci pod opiekę Tenebris, bo Ci ufam, jeżeli coś jej się stanie zniszczę
wszystko cokolwiek będziesz chciał stworzyć, jednak daję Ci wolną rękę. Idę
stworzyć w podziemiach portal, użyj go kiedy będziesz chciał. Żegnam was –
kończąc wypowiedzieć odsunął się od nich i zniknął zostawiając po sobie tylko
tumany ciemnego dymu. Na twarzy Mistrza
pojawił się nikły uśmiech. Istota słynąca z przebiegłości i nieufności nagle
komuś ufa.
- Wergili! Ja nadal się nie zgadzam, oni muszą zostać w tym
wymiarze!
- Nawet jeżeli wszyscy mają zginąć?
- Uwierz w ludzi – powiedział wstając z krzesła. Wykonał
krótki gest palcami a przed nim pojawiły się drzwi z białego marmuru,
otworzył je i wyszedł z komnaty rzucając
na odchodne – Uwierz! – Wergili westchnął tylko i pomasował dłonią skroń. Usiadł na swoim miejscu i nalał wina do
lampki. Napił się odrobinę. Uwierz w ludzi.. oczywiście! Wierzę w ludzi, wierzę
w ich dobre serca, ale nie wierzę w Palladynów, Ci fanatycy tylko czekają aż
stracę czujność. Niee…. Jednak z drugiej
strony Dante pragnął aby to miejsce wszystkich zjednoczyło, tylko, że to niemożliwe.
Wstał i wyszedł z komnaty trzaskając
drzwiami. Drogę zagrodziła mu wysoka
kobieta z czarnymi, niczym krucze pióra lokami.
- Mistrzu – zaczęła kłaniając się formalnie – I jak poszły
obrady? – zapytała spoglądając na niego. – Wino? Chyba niezbyt dobrze prawda?
- No cóż Bello…. Nie spodziewałem się uzyskać przychylności
Luciferra, tylko Boga, jednak wyszło na odwrót, on naprawdę nie przejmuje się
już losami innych istot poza ludźmi.
- Jest aż tak źle?
- Mamy siedzieć i
czekać aż wymordują wszystkich posłusznie wierząc w cud! – mężczyzna mówił
coraz głośniej z każdym słowem, wypowiadając ostatnie rzucił lampką o podłogę,
rozbijając szkło w drobny mak,
rozlewając przy tym słodki trunek.
Kobieta przymknęła oczy słysząc hałas i zagryzła wargi.
- A właśnie Tenebris prosiła żeby przekazać pozdrowienia od
ojca i zapewnić o danej Panu obietnicy.
- Doskonale.
- Ależ Mistrzu przecież On zabro
- Jeżeli jakiś Palladyn będzie chciał poderżnąć Ci gardło
będziesz się zastanawiać, czy możesz go zabić, czy nie? – przerwał jej ostrym
tonem.
- Oczywiście, że będę się bronić, ale to nie to samo.
- To samo droga Bello, tylko na większą skalę. Przenosząc
się do Edenu zabijemy nasze istnienie na tym świecie. Jeżeli znikniemy z tego
świata, po cóż Palladyni mieliby nas zabijać? Przekaż klanom czarodziejów, aby
rozpoczęli przygotowania. Za rok chcę przenieść wszystkie tak zwane potwory do
Edenu. Moulin Town jest nam przyjazne,
mogą się tam zatrzymywać.
- Ależ to niemożliwe, jest nas za dużo! Stanowimy prawie 50%
populacji ziemskiej! Jak Pan chce to zrobić.
- Nie frasuj się tym, a jeśli tak Ci zależy poczytaj stare
księgi, magia jest po naszej stronie –
odpowiedział spoglądając na rozbite szkło. Uniósł jedną dłoń do góry i zwinął w
pięść a na podłodze nie pozostał żaden ślad ani po rozbitej lampce, ani po
rozlanym winie. – A teraz proszę wykonaj
moje polecenie. Będę Ci wdzięczny moja droga – kobieta skinęła i odeszła w
stronę kwater nauczycieli. Z kolei
mężczyzna udał się na dziedziniec, chciał popatrzeć na jakże urokliwy las. Taak, magia jest po naszej stronie, magia
jest wśród nas, my sią jesteśmy. Widzę te silne dusze wszystkich moich
podopiecznych, ale nie tylko ich nauczyciele, oni też mają silną wolę życia.
Każdy z nas pragnie żyć w spokoju na Ziemi, mieć tutaj swój dom, rodzinę.
Niestety moi drodzy nie dane nam to. Lepiej żeby pozostały po nas tylko legendy. Uwierzcie tak będzie
lepiej… Burza w końcu ustąpila,
czarnowłosy uśmiechnął się delikatnie i wrócił do swojej komnaty. Od jutra miał wejść w życie jego wielki plan
ocalenia potworów przed potworami.
Szkoda tylko, że ten piękny poranek miał nigdy nie nastać…
Nad Dante’s Academy właśnie wschodziło słońce, kiedy przez las przedzierały się setki czołgów, po
niebie leciały uzbrojony w najnowocześniejszą broń myśliwce, a drzewami przedzierali się lekko zbrojni
wojownicy zakonu Palladynów. Chmara
podniebnych maszyn przysłoniła słońce, tak jakby nowy dzień dla społeczności
nieludzi miał nigdy nie nadjeść. Jako pierwsza wstała Megan, nauczycielka
czarnej magii, podeszła do zasłoniętego szarą kotarą okna, aby spojrzeć na
wschodzące słońce, którego już nie długo miała nie oglądać na Ziemi, jednakże
uchylając zasłony nie ujrzała ognistej kuli, ujrzała zbliżające się piekło.
Krzyknęła z przerażenia, chciała nawet zapłakać, ale nie pozwoliła sobie na
chwilę słabości w takim momencie. Łzy
zachowaj na później głupia! Natychmiast przeniosła się do komnaty dyrektora
wypowiadając odpowiednią formułę w martwym języku.
- Dyrektorze! Mistrzu! – krzyknęła podbiegając do niego.
- Megan co jest? Zazwyczaj się tak nie..
- Palladynii idą na nas, cała armia są ich tysiące! –
wrzasnęła nie dając dokończyć temu, którego tak bardzo podziwiała, nie miała
czasu słuchać zbędnych pytań.
- Bierz wszystkich uczniów, nauczycieli też, nie! Zostaw
Bellę, niech mi pomoże.
- Tak jest! -
zniknęła tak nagle jak się pojawiła.
Obudziła wszystkich nauczycieli, przekazała polecenie dyrektora i
zbiegła z resztą profesorów po uczniów. Palladynii dotarli od mury
zabezpieczone barierą. Zaczęli walić w nie z mosiężnych dział. Już po pierwszych
uderzeniach tynk zaczął się sypać. Przełamanie bariery było kwestią kilku
minut.
- Pani profesor co się dzieje? – najmłodsi nic nie
rozumieli, Dante’s Academy, miejsce wiecznego spokoju i opanowania, dziś
pogrążone w chaosie i nikt nie jest w stanie, lub po prostu nie chce im
wytłumaczyć co się dzieje.
- Jak będziesz gadał zamiast się słuchać to zginiesz! –
krzyknęła kobieta popychając nastolatków do przodu. Przymknęła oczy wydając
telepatyczny komunikat. Nie próbujcie
nawet wpadać w panikę! Macie się grzecznie słuchać profesorów i zejść w
katakumby! Przeniesiemy was w bezpieczne miejsce! Nieposłuszeństwo grozi wam
śmiercią i to nie są żadne ćwiczenia!
Wszyscy posłusznie biegli w dół, jednak wiele to nie dało. Chaos był wszechobecny, każdy się bał, nawet
jeżeli nie dał tego po sobie poznać,
wewnątrz trząsł się ze strachu.
W tym samym czasie Palladynom udało się przebić barierę
ochraniającą szkolne mury, chwilę później
rozsypały się w proch pod naporem fanatyków. Wszystkiemu, z wieży przyglądał się Wergili
wraz z Bellą. Kobieta podeszła do murku. Uniosła ręce ku górze.
- Prohibito artes! Black firment, quinque mortiferum
dracones - nad nią pojawił się ogromny
czarny krąg, z którego wyleciało pięć pokrytych krwią smoków. - Occidunt fanatici! Velint iis facite! Non
adepto destruxit! Gloria tangere! – wyskandowała a bestie rzuciły się na Palladynów. Kobieta pomasowała się po skroni.
- Cholera.. – mruknęła – nie powinnam iść od razu na całość –
wymamrotała.
- Nie przejmuj się moja droga, będziesz miała okazję jeszcze
pójść dalej, spójrz – powiedział Wergil wskazując palcem przed siebie. Brunteka spojrzała w tamtą stronę.
- Kurwa –szepnęła, a po jej policzku spłynęła samotna łza.
Dwa z pięciu smoków leżały martwe na ziemi, trzeci i czwarty ledwo zipały,
buchały już tylko oparami ognia w stronę swoich przeciwników a ostatniego
właśnie jeden z myśliwców trafił w serce. Bestia upadła na część nadal
stojącego muru, niszcząc go przy tym. Bella
zacisnęła pięści. Jak to możliwe?!
Przecież tych smoków jeszcze nikt nigdy nie pokonał! Nazywają nas potworami a
sami nimi są! Nie daruje im! Nie daruje!
Wykonała obszerny ruch ręką a niebo stało się całe czarne.
-Igneus sulphur et iram deorum divinum judicium fulgur
destination ad examen Prince aeternarum tenebrarum! Umbram mors inimicorum
nostrorum – z nieba zaczęły lecieć ogniste kule i strzelać pioruny, nastała
nieprzenikniona ciemność. Czarownica zachwiała się na nogach. Tracę za
dużo energii w zbyt szybkim czasie. Tym razem fanatykom nie poszło tak
łatwo. Ich maszyny bojowe były bezbronne, wiele z nich uległo zniszczeniu a
jeszcze więcej Palladynów zginęło od tego ataku. Na ziemię upadały spalone truchła,
gdzieniegdzie jeszcze konali paląc się żywcem, wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie.
Jednak to była zaledwie garstka. Fanatyków było pełno niczym mrówek w mrowisku.
Kłębiły się zalewając czarną chmarą plac szkolny. Nie zwracali uwagi na lecący
ogień i błyskawice. Po prostu się przedzierali, zostawiając krzyczących z bólu
braci i siostry.
- Mistrzu jak sobie radzi Megan? – zapytała gwałtownie się
odwracając.
- Są już na miejscu, trwa ewakuacja, Palladyni wdarli się
jednak do środka, zdążyli zabić dwudziestu sześciu uczniów i trzech nauczycieli,
w tym Magnuma, przykro mi – odpowiedział unosząc przy tym dłoń do góry. Skierował ją w bok a w miejscu zniszczonych
drzwi pojawiła się wielka bariera blokująca przejście.
- Minos, Cerberus, Kratos, necesse auxilium peto ut venias,
alumni mei Custodi pedem – na barierze pojawiły się białe runy tworząc
kręgi. Po chwili wyszli z nich wzywani.
Minotaur, pies Hadesu cerber, oraz demon
przemocy Kratos. Ustawili się po wewnętrznej stronie bariery i czekali na
swoich przeciwników.
Bella przyglądała się wszystkiemu, po jej policzkach ciekły
łzy. Zacisnęła pięści, spojrzała w
stronę Wergiliego.
- Mistrzu, oni Cię potrzebują, musisz ich chronić, tam są
przede wszystkim dzieci. One muszę przetrwać.
- A co z twoim dzieckiem?
- Ja? Skąd wiesz?
- Jesteś słabsza niż zwykle, szkoda że Magnum jej nie
zobaczy.
- Nikt jej nie zobaczy, ja tutaj zostanę, poświęcę się, aby
inni mogli uciec, żałuje tylko, że i ona będzie musiała zginąć – spuściła głowę
dotykając dłońmi swego brzucha – Kocham ją, chciałabym żeby mogła żyć, ale to
niemożliwe, ja muszę tutaj zostać – kolejne łzy. Wergili podszedł do niej.
- Może nie, może
poświęcanie nienarodzonego dziecka nie będzie konieczne – dotknął jej
brzucha, Bella spojrzała na niego. - Arena
aeternum - między jego dłonią pojawiła
się jasna poświata, odsunął dłoń ułożył obie dłonie tak jakby trzymał dziecko a
światło popłynęło zanim. Poświata
zmieniła się dziecko owinięte w błękitny rąbek. Bella podeszła i przyjrzała się dziecku.
- Maria .. – wyszeptała -
Maria Carranza, żyj córciu i wybacz swoim rodzicom, proszę – wyszeptała i
ucałowała niemowlę. – Nie będę nawet pytać jak to zrobiłeś Mistrzu, bark nam na
to czasu, ale wiem, że to nasze dziecko. Moje i Magnuma, czuję to. –
powiedziała kierując się do krawędzi podłogi.- Daj jej żyć – dodała i zeskoczyła.
Zmieniła się w czarny dym, materializując się na ziemi. Wystrzeliła ognisty
pocisk w dwójkę mężczyzn starających się rozbić barierę.
W podziemiach wszyscy uciekali przez jasny portal, znikając
z tego świata, Wergili podszedł do nadzorującej ucieczką Megan.
-Tutaj pozostaną po nas jedynie legendy, czas napisać naszą
historię na nowo. – powiedział do kobiety
- Mistrzu co to za dziecko? – spytała błękitnooka kobieta
patrząc na niemowlę trzymane w rękach mężczyzny
- Maria Carranza, ostatnią wolą Belli było dać jej życie –
odpowiedział spokojnie.
- A więc Bella….
- Tak. Jej czyn był wielki i na zawsze pozostanie w naszej
pamięci! - ostatnia osoba przeszła przez
portal. Wergili wskazał, aby
czarodziejka weszła pierwsza, ta się ukłoniła i poszła, znikając w błękitnym
świetle. Następnie przeszedł Wergili, niszcząc przy okazji portal, aby nikt nie
mógł przez niego przejść. Nastała
ciemność, a potem wszystko się rozjaśniło i znalazł się w magicznej krainie
Eden.
- Tenebris! – zawołał. Podeszłą do niego wysoka szatynka.
- Tak dyre.. znaczy Mistrzu Wergili? – zapytała
- Poproś swojego brata, aby do nas przybył, tutaj powstanie
nasze miasto Moulin Town, musimy uratować resztę naszych braci i sióstr
znajdujących się nadal na Ziemi
- Oczywiście – odeszła w tłum istot
- Coś się kończy, coś się zaczyna – wyszeptał Mistrz
oglądając nowy świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz